Przekraczam próg domu, a w oczy rzuca mi się od razu obraz wiszący w holu. Nocne marki Edwarda Hoppera są idealnie proste, choć wiem, że już od jakiegoś czasu regularnie się przekrzywiają na skutek połamanego haczyka z tyłu. Zaobserwowałam także, że ilekroć mama widzi obraz, automatycznie go poprawia.

– Cześć! – wołam więc i ruszam do pokoju gościnnego, a mama siedząca przy stole odpowiada mi uśmiechem.

Ma na sobie kolorowy sweter złożony z czerwonych, zielonych i żółtych łat, niebieskie jeansy, a do pracy poszła w jasnych półbutach o płaskiej podeszwie. Wiem to, ponieważ ma bose stopy, czyli od razu po powrocie do domu zdjęła stopki (wręcz ich nie cierpi), a wspomniane obuwie to jedyne, do którego zakłada te „nieludzkie skarpetki”.

Jako następne zauważam, że jeden z guzików znacznie różni się od pozostałych.

– Chyba zgubiłaś guzik – mówię ze śmiechem.

– Żebyś wiedziała! Musiałam przyszyć inny w pracy, a tylko taki znalazłam w garderobie. Nie mam pojęcia, kiedy do tego doszło.

Otwieram usta, by odpowiedzieć, kiedy słyszę odgłos przychodzącej wiadomości. Zerkam na telefon.

15.34

Hej, nie wzięłaś może mojego naszyjnika?

         15.35

Tego z motylem, nie umiem go znaleźć :/

 

– Nie uwierzysz! Zoja zgubiła dziś swój wisiorek.

– Może to wina ciśnienia – odpowiada mama. Uwielbia używać tego sformułowania.

Odpisuję przyjaciółce i idę do pokoju zrobić zadanie domowe. Nawet nie zauważam, kiedy się ściemnia. Wieczór mija mi szybko. Przed zaśnięciem zastanawiam się jeszcze, czy nie napisać do Zoi w sprawie naszyjnika, jestem bowiem ciekawa, jak idą poszukiwania, ale prędko zmaga mnie sen.

Rano wstaję wyjątkowo niewyspana, a mój humor pogarszają tylko słowa taty przy śniadaniu. On nie może dziś znaleźć swoich słuchawek. Zaczynam wierzyć, że nie jest to ani wina ciśnienia, ani zbieg okoliczności.

Na ostatniej lekcji mam wychowanie fizyczne, dlatego moją bransoletkę z kwarcem różowym chowam do kieszeni kurtki, by nic jej się nie stało. Kiedy po lekcjach orientuję się, że bransoletki tam nie ma, zyskuję pewność, że w okolicy grasuje złodziej. I to ja mam zamiar go złapać.

Prędko wróciwszy do domu, zabieram się za przeszukanie całego domu. Doszłam bowiem do wniosku, że rozpocząć trzeba od pierwszej zguby – guzika mamy. Na wszelki wypadek każde miejsce sprawdzam dwukrotnie. Jedyne, co znajduję, to guzik łudząco podobny do zguby. Chowam go więc do szkatułki i obiecuję sobie później oddać mamie. Po chwili szkatułkę wkładam jeszcze w materiałowy woreczek, a pakunek zawijam w grubą skarpetę.

Wkrótce do domu wraca mama wraz z moim młodszym bratem Kionem. Mama tego dnia jechała komunikacją miejską, dlatego niepotrzebne jest przeszukanie samochodu. Proponuje mi ona za to spacer do teatru – to ostatnie miejsce, gdzie może się znajdować guzik.

Po drodze, jak i przekraczając progi teatru, czuję się bardzo podekscytowana. Choć wiem, że nie powinnam, mam nadzieję, że guzika tam nie będzie, gdyż to potwierdzi moją hipotezę.

Wspólnie z mamą przeszukujemy hole i korytarze, a następnie również Małą Scenę, gdzie odbyła się próba tamtego dnia. Spędzamy tam więcej czasu niż można by się spodziewać, ale po guziku ani śladu.

Zakładam kurtkę, szykując się do wyjścia, kiedy dostrzegam coś małego tuż przy pedale fortepianu. Podchodzę tam i podnoszę kurtynę. Jak przez mgłę dociera do mnie głos mamy, która upomina mnie za wejście w butach na scenę. Przede mną leży brązowy guzik. Zguba.

Chwilę później idziemy chodnikiem, a żadna z nas nie jest skora do rozmowy. Mama zapewne dlatego, że jest naprawdę zimno, natomiast ja głęboko zamyślona powłóczę nogami i zastanawiam się, w którym miejscu popełniłam błąd. Może bransoletka po prostu wypadła z kieszeni, a ja tego nie zauważyłam? Może to wszystko to były wypadki?

Kiedy docieramy do domu, sięgam od razu do zawiniątka z guzikiem znalezionym kilka godzin wcześniej podczas przeszukiwań domu. Zamierzam odłożyć go na miejsce. Ściągam skarpetkę, sięgam do woreczka i wyjmuję szkatułkę, którą otwieram.

Guzika tam nie ma.

Czuję, jak trudniej jest mi złapać oddech. Obraz przed oczami chwieje się, a ja siadam na podłodze, ponieważ nie jestem w stanie zachować równowagi.

Wdech i wydech. Wdech i wydech.

Biorę piżamę spod poduszki. Idę do łazienki. Potrzebuję gorącego prysznica.

Spoglądam w lustro, które, nie wiedzieć dlaczego, jest zaparowane. Na jego środku widzę jedno słowo napisane koślawo palcem. Furtum.

Powtarzam je w głowie. Dzielę na sylaby i na głoski. Zaledwie chwilę zajmuje mi zrozumienie.

Furtum oznacza z łaciny kradzież.

Mam dość dusznego, parnego pomieszczenia. Potrzebuję świeżego powietrza.

Mówię rodzicom, że wybieram się na spacer, po czym wychodzę z domu. Nie kontroluję tego, dokąd idę. Dopiero zimno parkowej ławki, na której siadam, przywraca mnie do rzeczywistości. Staram się kontrolować moje wdechy, ponieważ czuję się, jakbym przez całą drogę wstrzymywała oddech.

Huczy mi w głowie. Nie jestem w stanie skupić się na jednej myśli, gdyż jest ich zbyt wiele. Jedyne, czego jestem pewna, to fakt, że niczego sobie nie ubzdurałam. Może guzik mamy się znalazł, ale co z pozostałymi zgubami?

Wyciągam telefon z kieszeni i piszę do Zoi, czy odnalazła swój naszyjnik. Wiadomość jednak nawet do niej nie dochodzi. Próbuję zadzwonić, ale w słuchawce słyszę tylko pikanie oznaczające błąd połączenia.

Próbuję się uspokoić. Powiedziałam, że znajdę złodzieja. Choć wydaje się to głupie, czuję potrzebę pójścia do teatru raz jeszcze. Musiałam coś przeoczyć.

Wstaję i ruszam w stronę budynku, do którego nie mam daleko. Do środka wchodzę tylnym wejściem, tym samym, którym weszłam z mamą. Dziwi mnie brak odźwiernego. Tak jakby teatr na mnie czekał.

Na salę wchodzę od strony sceny, nie widowni. Zapalam latarkę telefonu. Ogromne pomieszczenie wygląda jeszcze bardziej przerażająco, ale nie chcę zapalać głównych świateł.

Podchodzę do fortepianu i klękam nad miejscem, gdzie znalazłam guzik. Nic więcej nie ma tutaj ani w pobliżu. Co ja sobie myślałam? Czuję się zdenerwowana i rozczarowana. Miałam wobec siebie tak wysokie oczekiwania, myślałam, że złodziej będzie prosty do schwytania, a tymczasem nic nie zdziałałam. Siadam na drewnianej podłodze, a łzy cisną mi się do oczu.

Nagle czuję gwałtowny ból w palcu wskazującym. Unoszę go i świecę sobie latarką. Wbiłam sobie drzazgę.

Wtedy także zauważam, że jedna z desek jest czymś wyraźnie podważona. Podnoszę ją na tyle, by wyjąć spod niej plik kartek. To listy. Na każdej kopercie widnieje pieczęć z kaligraficznym napisem Furtum.

Mogłam się spodziewać, że wszystko sprowadza się do tego samego.

Rozrywam kopertę i wyciągam pierwszy list. Jest zbudowany jak konwersacja. Przed wypowiedziami widnieje literka F oraz K. Zamiast podpisu jest wczorajsza data.

F wraz z K rozmawiają na temat zabrania jakiegoś przedmiotu… Zabrania guzika. Czyli on również został skradziony? F namawia K, ale ten nie chce się zgodzić.

Nagle słyszę jakiś skrzypiący odgłos, jakby ktoś pazurami przejeżdżał po tablicy. Wzdrygam się i odkładam listy na miejsce.

Kiedy docieram do domu, wiem już, kto jest złodziejem. Inicjał na liście oznaczał imię Kion. Imię mojego brata.

Wchodzę do jego pokoju i zamykam drzwi.

– Dlaczego to zrobiłeś? – pytam.

– On mnie zmusił, przepraszam – odpowiada cicho chłopiec.

– Kto?

– Potwór. Żyje pod moim łóżkiem i mówi o sobie tylko literką F. Powiedział, że w tych przedmiotach są uwięzione dusze i że to ja muszę je wykraść. Nie chciałem tego robić, ale… on był naprawdę straszny. Ma okropnie nieprzyjemny głos – w oczach Kiona pojawiły się łzy.

Zaglądam pod łóżko, pod którym poza guzikiem leży także naszyjnik, bransoletka oraz słuchawki. Trochę głębiej znajduje się także drugi guzik, ten ze szkatułki.

– To ty napisałeś na lustrze słowo Furtum?

– Powiedział, że tak mam zrobić. Co to znaczy?

– Kradzież.

Kion przysłania sobie usta dłonią, a po jego policzku spływa łza.

– Spokojnie, to była tylko twoja wyobraźnia. Wszystkie te rzeczy znajdują się pod łóżkiem. Możesz powiedzieć wszystkim, że je znalazłeś i zachowamy to w sekrecie. Guzik wezmę ja, ale, jeśli chodzi o pozostałe przedmioty, twoim zadaniem jest zwrócić je właścicielom.

– Dobrze. Idziesz już spać? – pyta, a ja kiwam głową. – Dobranoc.

Kieruję się do salonu, gdzie na sofie siedzi moja mama. Okazuje się, że guzik, który znalazłyśmy, to zapasowy. Mama śmieje się, że musiała wtedy zgubić oba, ale ja wiem, że to niemożliwe.

Myślę o tym chwilę później, próbując zasnąć. Wszystkie zapasowe guziki zawsze leżały w pudełku pod łóżkiem w sypialni. Mama myliła się, mówiąc, że miała jeden w kieszeni. A to oznacza, że ktoś zaniósł go do teatru. Czy to prawdopodobne, by był to Kion?

Dręczy mnie jeszcze jedna kwestia. Co z listami? Skoro potwór to tylko bujna wyobraźnia mojego brata, to skąd się tam wzięły?

Wtedy właśnie słyszę chropowaty głos.

– Masz jeden dzień na przyniesienie mi pierścionka zaręczynowego swojej matki. To dusza osobliwej staruszki z domu naprzeciwko - zmarła trzy dni temu, biedaczka. Jeśli nie, ktoś inny będzie zmuszony szukać twojej duszy.